Tak długo wałkują ten temat, że oczekiwania mogą prezorsnąć rzeczywistość i gra przejdzie bez echa. zoabczymy
Jak to jest, że film z „amatorskim” budżetem 8 milionów dolarów, potrafi w przedbiegach pokonać własny sequel, na który przeznaczono dwukrotnie wyższą ilość funduszy? Czy to kwestia wyczerpania formuły? Może to przez fakt, że reżyser pierwszej części, przy produkcji sequela zajął zaszczytne stanowisko producenta, oddając reżyserski stołek młodszemu pokoleniu? A może to właśnie, paradoksalnie, wyższy budżet sequelu spowodował, że skupiono się na innych rzeczach niż te, które budowały klimat oryginału? Proszę państwa – I’ve got Love & Hate – 28 dni później vs 28 tygodni później.
UWAGA! Tekst najeżony spojlerami!
A właściwie to jeden wielki skrót fabuły obu filmów + moje przemyślenia!
Umówmy się tak: jeżeli jeszcze nie oglądałeś filmów, to już tutaj, na wstępie podaję moją kompletnie nieobiektywną ocenę:
„28 dni później” – 9/10 + serduszko jakości
„28 tygodni później” – 3/10 – nigdy więcej
Tych, którzy filmy oglądali, bądź chcą sobie kompletnie zepsuć seans – zapraszam do lektury.
Love <3
W filmie „28 dni później” reżyserii Dannyego Boyle’a, zakochałem się od pierwszej sceny. Gdy zobaczyłem te brudne ujęcia i usłyszałem piękny brytyjski akcent naukowca mówiącego błagalnym głosem „In order to cure, you must first understand!”, wiedziałem że na jednym seansie się nie skończy. I miałem rację.
Streszczenie fabuły „28 dni później”
Od tamtej pory obejrzałem „28 dni później” kilkanaście razy, z każdym kolejnym seansem wyłapując nowe smaczki i do tej pory, pomimo upływu lat, ten film mi się nie znudził. Przypominając pokrótce fabułę – główny bohater, Jim (Cillian Murphy), budzi się w pustym szpitalu i szybko odkrywa, że lepiej było pozostać w śpiączce. Odkrywa to zresztą w sposób nadzwyczaj dynamiczny i wymagający sprintu, bo zombiaki/zakażeni w „28 dni później” brali lekcje biegania od Usaina Bolta. Jimowi, na jego szczęście, w trakcie ucieczki pomaga dwójka ocalałych – Selena (Naomie Harris) i Mark (Noah Huntley). Po krótkiej akcji pt. „nie rób tego żółtodziobie – i tak to zrobię”, Jim i Selena (już bez Marka) kierują się w stronę światełek choinkowych i łączą siły z dwójką innych ocalałych – ojcem i córką. Frank (Brendan Gleeson) i Hannah (Megan Burns) złapali w przenośnym radyjku wojskowy sygnał wzywający wszystkich, którzy przeżyli zarazę do przybycia do wyznaczonego punktu zbiórki. Nadawcy wiadomości twierdzą bowiem, że „znaleźli odpowiedź na infekcję”. Szybka podróż z małymi przystankami, jedna szybka śmierć i voila – wojskowi pod dowództwem majora Westa (w tej roli Doctor Who) jednak nie mają „bezpośredniej” odpowiedzi na infekcję, ale mają całkiem sensowną koncepcję przetrwania, zakładającą obronę pozycyjną do momentu samoistnej śmierci zakażonych z powodu wygłodzenia.
W międzyczasie Jim odkrywa, że major West ma specjalne plany odnośnie Seleny i Hannah, przez co staje się niewygodnym gościem i zostaje skazany na śmierć w trybie zaocznym z klauzulą natychmiastowej wykonalności. Ponieważ ma odmienne zdanie w tej kwestii, podejmuje walkę z egzekutorami i zauważa, że świat jednak się nie skończył, po prostu ma w żopie to co się dzieje w Wielkiej Brytanii. Napuszcza więc zakażonych na siedzibę wojskowych i korzystając z zamieszania uwalnia Selenę i Hannah w takt bardzo klimatycznego kawałka „In the House – In a Heartbeat”. Na koniec łapie kulkę i w zależności od oglądanej wersji albo budzi się w urokliwym domku na wsi w scenie zwiastującej ewidentne zakończenie zagrożenia ze strony zakażonych, albo umiera w szpitalu, gdzie Selena usiłuje go bezskutecznie odratować.
Przeskoczyłem film po łebkach i nieco żartobliwie, ale nawet w tym telegraficznym skrócie widać, że jest tu miejsce na budowę postaci i postępujące zagęszczenie akcji. Są też typowe dla gatunku klisze jak choćby wspomniana akcja pt. „nie rób tego żółtodziobie”, ale nie powodują frustracji, ani nie są wepchnięte na siłę – po prostu mają tu swoje miejsce, bo w wielu aspektach „28 dni później” to typowe zombie-kino. Jednak przede wszystkim, większość działań bohaterów ma tu sens. Jest podszyte jakąś logiką – czasem pokrętną, ale jednak. Przedstawione postacie są ludźmi z krwi i kości, chcą za wszelką cenę przeżyć i chwycą się każdej głupoty, która choć na chwilę rozbudzi w nich nadzieję, że kiedyś znów będzie normalnie. Ważnym jest także fakt, że jako widz nie czujemy się robieni przez reżysera na okrętkę w bambuko. Wszystko co widzimy na ekranie po prostu się dzieje, ponieważ taki jest bieg rzeczy, a nie dlatego, że tak sobie wymyślił scenarzysta i będzie robił wszystko by było to jedyne możliwe działanie. To zdarzenia, które miałyby szansę zaistnieć, gdyby nagle świat stanął na głowie.
Dlatego właśnie uwielbiam ten film i mogę do niego często wracać, tym bardziej, że jak wspomniałem poprzednio – za każdym razem odkrywam w nim coś, czego nie zauważyłem poprzednim razem. To zazwyczaj małe głupoty, które jednak wpływają na odbiór całości.
Mówiąc lakonicznie – ten film jest ciekawy, spójny i ma dobrze zbudowanych bohaterów. I kosztował ‘tylko’ 8 milionów dolarów.
9/10 i serduszko jakości <3
Hate :<
Proszę państwa, a teraz proszę zapiąć pasy, ponieważ zaczynamy totalny pojazd po sequelu, czyli „28 tygodni później”. Niektórzy mogą spojrzeć na ocenę na Metacritic (dwójka cieszy się wynikiem 78% – pierwsza część ma tylko 73%) i stwierdzić, że chyba mam nierówno pod sufitem, ale nie dajcie się zwieść wysokiej ocenie. Ten film to szambo.
Tym razem za reżyserię filmu wziął się Juan Carlos Fresnadillo znany z takich filmów jak… hmmm… no właśnie… z takich jak Intruders (słyszał ktoś o tym?), albo Psicotaxi (???). Odnoszę wrażenie, że ktoś stwierdził „Hej, mam pomysł na mały eksperyment – dajmy tamtemu kolesiowi 16 milionów dolarów i pomysł na film i zobaczmy jak sobie poradzi”. Wnioskując po tym co wyszło, naprawdę myślę, że w ten właśnie sposób wyglądał proces decyzyjny stojący za wyborem reżysera tego filmidła. Na pocieszenie stwierdzam, że ten pan od czasów premiery „28 tygodni później” w 2007 roku, nikogo już nie skrzywdził swoją twórczością. I bardzo dobrze.
Streszczenie fabuły „28 tygodni później”
I znów krótki rys fabularny – sequel zaczyna się równolegle w czasie do wydarzeń z pierwszej części. Domek pełen ocalałych zostaje zaatakowany przez hordę. Tylko jednemu z mieszkańców udaje się uciec zostawiając jednak Alice (Catherine McCormack), swoją żonę, na pastwę zakażonych. C’est la vie. Kokodżambo i do przodu. Mija 28 tygodni, zakażeni zdechli z głodu, świat (pod postacią armii USA, a jakże) przerywa kwarantannę wysp brytyjskich i rozpoczyna odbudowę i akcję repatriacyjną. Akcja właściwa rozpoczyna się w momencie gdy nasz mały uciekinier, Don (Robert Carlyle) odbiera na stacji kolejki miejskiej dwójkę swoich dzieci, które przebywały za granicą w momencie, gdy rozpoczęła się infekcja i kwarantanna.
Tutaj może mała pauza – dwójka dzieci, Tammy (Imogen Poots; Gówniarz #1) i Andy (Mackintosh Muggleton; Gówniarz #2). W tym momencie każdemu, kto oglądnął w życiu choć jeden horror, powinna włączyć się kontrolka ostrzegawcza – dzieci w horrorach niemal zawsze oznaczają debilizm najwyższych lotów. Wróćmy jednak do fabuły – Don, jako jeden z nielicznych ocalałych lokalsów załapał się na fajną fuchę zarządcy zielonej (bezpiecznej) strefy odbudowywanego miasta Londyn. Nie wiedzieć czemu, w ramach pełnienia tej funkcji otrzymał kartę dostępu poziomu AAA, która otwiera niemal każde drzwi w wojskowym kompleksie. O czym nie zapomniał oczywiście wspomnieć dzieciakom. Gówniarze oczywiście nie potrafią usiedzieć na tyłkach (przecież ktoś musi coś spieprzyć, żeby akcja ruszyła naprzód), więc uciekają poza zieloną strefę do swojego starego domu. Tak swoją drogą, snajper pilnujący perymetru zielonej strefy, Doyle (nomen omen Hawkeye) od razu zauważa i zgłasza ucieczkę (która jest surowo wzbroniona), jednak strażnicy nie zatrzymują dzieciaków od razu, przecież wtedy zobaczylibyśmy napisy końcowe 20 minut od rozpoczęcia właściwej akcji. Gówniarz #2 odkrywa, że w domu ukrywa się jego matka, która najwyraźniej przeżyła atak hordy i wróciła do Londynu. Wpada wojsko, robi rozwałkę, zgarnia Gówniarzy i Alice i transportuje wszystkich do zielonej strefy.
Szybko okazuje się, że Alice jednak nie jest zdrowa – nie wykazuje wprawdzie typowych objawów infekcji, ale jest zakażona i może wirusa komuś sprzedać (hihi). Jej odporność ma związek z heterochromią, która u niej występuje, podobnie jak u Gówniarza #2. Alice jest oczywiście przypięta pasami do łóżka, w ściśle chronionej strefie medycznej na terenie bazy wojskowej i absolutnie nikt nie ma do niej dostępu. Nikt oprócz Don’a, którego nagle ruszyło sumienie i postanawia wyjaśnić żonie, że zostawił ją na pastwę losu bo się bał, itd. Naturalnie Don bez problemu przechodzi przez pilnie strzeżoną bazę, otwierając kolejne drzwi swoją kartą dostępu. Pomyślałby ktoś „Heeej, ale do sekcji medycznej i laboratoriów na pewno będzie potrzebował specjalnej przepustki”. O taki ch…j. Ok – Don bez problemu dociera do żony, wypłakuje się, uzyskuje przebaczenie i daje jej dużego buziaka. Upsik. Ślina przenosi infekcję – zaczynamy zabawę. Wojskowi szybko odkrywają, że po kompleksie grasuje zakażony, więc ogłaszają alarm i zbierają wszystkich cywilów w jednym miejscu (hihihi), a konkretnie w podziemnym parkingu (hohoho) i zamykają drzwi, zapominając o tylnym wejściu (pffffffttttthaaahahahha). Oczywiście nie trzeba geniusza, żeby przewidzieć, że sytuacja momentalnie wymyka się spod kontroli, więc wojsko wysyła przeciw zakażonym piechotę (niech już ktoś zatrzyma tę karuzelę śmiechu, bo nie wyrobię) i każe strzelać do wszystkiego co się rusza.
Dobra, przerwa na papierosa. Czujecie to? Wysyłanie piechoty na zakażonych. W pierwszej części ludzie nie wiedzieli o co ‘kaman’. Nie rozumieli czym jest infekcja, jak się rozprzestrzenia, etc. Traktowano ją początkowo jak zwykłe zamieszki i w taki sposób z nią walczono – siłami policji i piechoty. Gdy już się wreszcie opamiętano, nie było już wojska, które mogłoby w sposób zorganizowany zwalczać zakażonych siedząc bezpiecznie w czołgach i transporterach opancerzonych. W sequelu jednak możemy wymagać, aby dowódcy, na podstawie błędów popełnionych przez swoich poprzedników wyciągnęli odpowiednie wnioski. Ale tu pojawia się problem – jeżeli wojsko wysłałoby jednostki pancerne, to w tym momencie kończymy film. Infekcja zduszona w zarodku, ludzie dostają ordery, wszyscy są szczęśliwi. Hura. Ech… wracamy do fabuły…
Gówniarze #1 i #2 uciekają pod opieką dr Scarlet (Rose Byrne), po drodze przyłącza się do nich Hawkeye. Natomiast wojsko dostaje kociokwiku próbując zagazować, zbombardować i spalić Londyn. Bo najprostsze rozwiązania są najtrudniejsze. Okazjonalnie pojawia się też, deus ex machina ofcoz, zainfekowany Don. Gówniarze uciekają, ludzie giną, zainfekowani też giną, pilot śmigłowca robi przelot zombie-koszący. Ostatecznie Gówniarz #2 zostaje zakażony, ale ponieważ ma heterochromię jak mama, więc staje się nosicielem. Gówniarze już samotnie docierają na spotkanie z pilotem, uciekają z wysp brytyjskich, a na koniec widzimy cienie zainfekowanych na tle wieży Eiffela (bo jakżeby inaczej).
Jezu. Skończyłem. Nareszcie.
Podsumowanie i refleksje
Widzicie to wszystko? Widzicie te wszystkie wymuszenia scenariusza? Te wszystkie dziury logiczne? Ten film jest wszystkim tym, czym na szczęście nie było „28 dni później”. To kompletny gniot kina zombie. Zdarzało mi się wchodzić w dyskusję na jego temat na różnych forach i nawet padło kiedyś stwierdzenie, że ja „zwyczajnie nie rozumiem tego filmu”. Kur… Nie rozumiem?! Tego?! A czy to jest, przepraszam, „Pies andaluzyjski” albo „Gabinet Doktora Caligari”, żebym miał tu cokolwiek do rozumienia? Ba, padały nawet hasła, że to chodzi o antymilitaryzm. Tak, pewnie – „28 dni później” też był antywojskowy, ale nie był przy tym kompletnie pozbawiony logiki.
Wszystko co dzieje się na ekranie „28 tygodni później” to nie jest wypadkowa kolejnych wydarzeń – to dziejowa konieczność, istniejąca wskutek ingerencji twórców filmu. Każdy kolejny krok fabularny zbliża nas do tragikomicznego finału. Nie lubię. Nie cierpię. Nie znoszę.
3/10 – nigdy więcej.
Ps. oglądnąłem to filmidło jeszcze raz specjalnie dlatego, by móc przypomnieć sobie starą nienawiść i na świeżo napisać ten tekst, drodzy czytelnicy. Doceńcie moje poświęcenie.
I’ve got Love & Hate
Dotarliśmy więc do końca artykułu. Wszystko co miało zostać napisane, zostało już chyba napisane. Jeżeli oglądałeś filmy i się ze mną zgadzasz – cieszę się. Jeżeli się nie zgadzasz – smuteczek, ale jakoś to przeżyję i chętnie wysłucham argumentów (wrzuć w komentarzu). Natomiast jeżeli nie oglądałeś, a i tak mimo ostrzeżenia przeczytałeś ten artykuł – no to strata, bo jednak „28 dni później” dobrze jest zobaczyć bez spojlerów.
Ja tak negatywnie nie oceniam drugiej części, po prostu oba filmy są różne i oba mi się podobały.
Jestem poważnym, stołkowo-kanapowo-filozoficzno-twórczo-entuzjastycznym badaczem zjawiska ZOMBI APOKALIPSY …
Muszę przyznać koledze docentowi, że trafił niejako w sedno. Pod względem odruchów i zachowań dnia sądu – zombi, pierwsza część jest … może nie niezwykle, ale bardzo sugestywna, nowatorska … jeśli chodzi o zachowania, klimat, racjonalność, budowanie aury zagrożenia w odniesieniu do odkrywanej na nowo rzeczywistości przez wspomnianego “śpiocha”.
Pierwsza część “28 dni później” … porównaniu do drugiej, powinna dostać Oscara. Druga część – remake: “28 tygodni później”, kwalifikuje się tylko i wyłącznie do MALINY ROKU … ot, takie prywatne kino z wysokim budżetem, stworzone przez INWESTORÓW i nic więcej … to biznes nie kino i dlatego tak wyszło.
Ten “koleś” z “28 tygodni później” gra w różnych serialach-wypełniaczach … kiedyś widziałem go przelotem w jednym serialu, jak kulał … SZOK. Tym nie mniej dzieje się, chłop pracuje, zarabia, orze jak może … nie jest źle, nie jest źle i nie ma co jęczeć … wystarczy omijać szerokim łukiem.
W pierwszej części, główną rolę gra dosyć znany aktor o dorobku aktorskim na dosyć przyzwoitym poziomie … co widać, słychać i czuć.
Musi istnieć jakieś tło a niedosyt budzi jedynie fakt, że tak zmarnowano budżet, potencjał i potencjalnie fajne kino. Pociesza natomiast, że nie drugiej – niejako części nie nazwano “28 dni później 2” … odcinając się tym samym od “tfórcóf” tego reamake-u.