Tak długo wałkują ten temat, że oczekiwania mogą prezorsnąć rzeczywistość i gra przejdzie bez echa. zoabczymy
Kiedy w 2004 roku Janusz Panasewicz po raz pierwszy zaśpiewał “zniknie Warszawa tak jawa, jak sen” nie spodziewał się chyba, że zaledwie dekadę później ktoś w tak dosłowny sposób zinterpretuje te dwa wersy znanego i swego czasu szlagierowego utworu, jakim jest “Stacja Warszawa“. Kompleks 7215 to debiutancka książka Bartka Biedrzyckiego, która niemal od dnia premiery stanowi przedmiot motywowanych przeróżnymi argumentami dyskusji. Jednych zachwyciła, u drugich pozostawiła pewien niedosyt, trzeci widzą jawną inspirację uniwersum z powieści “Metro 2033“. Powiew świeżości w literaturze spod znaku mutanta i wojny atomowej, czy raczej odgrzewany kotlet w apetycznej panierce, lecz ze słabo wysmażonym środkiem? W tym przypadku ostrze jest dwusieczne, a werdykt wcale nie taki prosty do wydania.
Książka wpadła w moje ręce dzień po premierze. Nie ulega wątpliwości, że mistrzowsko wykonana okładka przykuwa wzrok i skutecznie zachęca do zapoznania się z krótkim, równie udanym tekstem na odwrocie. Ktoś by pomyślał: “Warszawka… wojna atomowa… dostały w dupę stołeczniaki… A co mi tam, biorę! Chrobry stawia.”
Sam śledziłem projekt od wakacji i przy zakupie kierowałem się czymś zgoła innym, niemniej jednak również dla mnie klimatyczna i zwyczajnie ładna oprawa miała pewne znaczenie, choćby estetyczne (półka jak salony, trzeba wyglądać!). Pożegnanie z pieniędzmi, twarda, aczkolwiek skuteczna defensywa przeciwko kuszącym propozycjom kasjerki, odnoszącym się do najlepszych czekoladek w najlepszej promocji w najlepszej cenie, ominięcie lubiących fikuśne żarty z udziałem ochrony bramek przy wyjściu z empiku i finalne wejście w posiadanie blisko trzystu pięćdziesięciu stron treści, która… no właśnie. Zachwyca, czy zawodzi?
Inspiracje autora
Bartek Biedrzycki, z tego co zdążyłem wywnioskować z kilku przedpremierowych nagrań i wpisów na jego blogu, wcześniej zbyt dużego kontaktu ze współczesną post-apokalipsą nie miał. Impulsem do napisania kilkudziesięciostronicowego opowiadania, a w konsekwencji pełnoprawnej powieści z załączonymi dwoma odrębnymi historiami, był “Ołowiany Świt“, a nie “Metro 2033“, tak jak wielu rzeczywistych recenzentów pozwalało sobie zaznaczać, nie szczędząc przy tym co najmniej nieuzasadnionych tez, jakoby ów pan startował najpierw do wydawnictwa “Insignis“, lecz jego powieść nie załapała się do “Uniwersum Metra 2033” ze względu na rzekomy niski poziom. Bynajmniej, “Kompleks 7215” w żadnym momencie nie był wzorowany na świecie wykreowanym przez Dmitrija Głuchowskiego (co zresztą niejednokrotnie było zaznaczane w postach i komentarzach na fanpage’u), choć wielu podobieństw uniknąć się nie dało. Czy wynika to ze znikomego wysiłku, włożonego w obmyślanie panujących w powojennej stolicy realiów i wątków fabularnych, które bądź co bądź są dość proste? Powodów należałoby raczej doszukiwać się nie w literaturze fantastycznej, a specjalistycznej.
Chodzi mi o to, że niektóre aspekty, takie jak zachowanie spanikowanego społeczeństwa, powstawanie grup religijnych/ideologicznych, sposoby na przetrwanie w ciężkich i nieprzyjaznych warunkach, źródła energii czy nawet wtórny opad radioaktywny i realia zimy atomowej to nie autorskie pomysły jakiegoś prekursora tego nurtu w literaturze fantastycznej, a zwyczajne zapożyczenia i analogie ze współczesności (poza ostatnim, które jest naukową hipotezą). Nie wymyślił niczego nowego Głuchowski pisząc, że na stacjach moskiewskiego metra tworzyły się mikroskopijne państewka, których mieszkańcy skupiali się wokół sprawnych generatorów, filtrów wody oraz ludzi będących w stanie je naprawiać, ani nie wprowadził niczego nowego Biedrzycki, zawierając w powieści elementy rodem z powieści militarnych. Co zaś tyczy się tej strony, która wykracza poza kwestie psychologii i techniki, a zamiast tego wymaga użycia wyobraźni – tutaj faktycznie można mniej lub bardziej elegancko zerżnąć albo próbować swoich sił w kreowaniu coraz dziwniejszych mutantów, zagrożeń, historii zagłady i innych. W tej kwestii “Kompleks 7215” zaoferował nam subtelną, świeżą ofertę, choć trzeba przyznać, że motyw masywnego, uskrzydlonego stwora jest już mocno oklepany. Chwała autorowi za pomysł z termowizją.
Metro to metro a nie “Metro 2033”
Wielu kompleksowi wytyka podobieństwa do kuzyna z Rosji, ja spróbuję wskazać kilka różnic: Pierwszą jest prawie całkowita rezygnacja z tolkienowskiego modelu protagonisty, jaki pojawił się w sporym stopniu w “Metrze 2033” i został powtórzony m.in. w “Dzielnicy Obiecanej“, czyli motyw sieroty; zwykłej, szarej postaci, która ratuje świat. Owszem, główny bohater powieści Bartka Biedrzyckiego nie ma rodziców, lecz do osób zwyczajnych lub nie rzucających się w oczy z pewnością nie należy. Zarówno ze względu na wygląd, jak i na charakter “zawodu”, który wykonuje w podwarszawskiej kolejce. Nie ratuje także świata, co rzeczywiście może zawieść głodnych szczątkowego patosu, błyskotliwych zwrotów akcji i sytego zakończenia czytelników. Wydaje mi się, że jest to spowodowane tym, iż Bartka Biedrzyckiego urzekła przede wszystkim przygodowość “Ołowianego Świtu“ (co sam zresztą powiedział na filmie) i mógł chcieć stworzyć coś podobnego – nastawionego bardziej na wartką akcję i w większości dynamiczne opisy wydarzeń, niż na rozważania egzystencjalne i opanowane, szczegółowe deskrypcje tego, jak żyje i zachowuje się ludzkość po zagładzie, choć i tego w “Kompleksie 7215” nie brakuje. W porównaniu do powieści Głuchowskiego są to jednak nieznaczne ilości, zupełnie jak magazynek do pistoletu wobec skrzynki pełnej amunicji.
Jeśli chodzi o postacie, to tutaj plusy równoważą się z minusami. Z jednej strony humorystyczne kwestie dialogowe, które tak bardzo przypominają prawdziwą rozmowę między, nie oszukujmy się, prostymi ludźmi, a z drugiej ich właściciele, których ciężko rozgryźć, poznać i wyodrębnić. Niekiedy wszyscy, za wyjątkiem Borki, zlewają się w jedną całość, a sytuacji, w których wymiana zdań odbywała się w cztery oczy (lub po prostu odzywały się dwie postacie), było tyle, co kot napłakał. Samo w sobie nie jest to czymś złym, jednak bohaterowie, którzy nieustannie pojawiają się na kolejnych kartach powieści, mogliby lepiej “przedstawić się” czytelnikowi. Zupełnie dobrze wyszło to podczas rozmowy Borki z Licznikiem i wprowadzania do historii Józefa, może jeszcze na początku, gdy Szturmowców zatrzymały Dziady z lasu (to pierwsze akapity, taki spoiler chyba ujdzie mi płazem).
Największy żal mam do fabuły i objętości książki. Właściwie to uznałbym ją za naprawdę dobry…ba, rewelacyjny debiut, gdyby nie te dwa mankamenty, które w sumie z siebie wynikają. Pierwsza jest prosta, druga jest szczupła. Wystarczyłoby dokarmić jedną, żeby wyszło na dobre także drugiej. Główny wątek pozbawiony jest ciekawych zwrotów i gier wydarzeń. Zakończenie przewidywalne, podobnie jak jedna z niewielu sytuacji, które prawdopodobnie miały zaskoczyć czytelnika. Mowa o akcji na stacji faszystów.
Pomimo naprawdę dobrego języka, jakim “Kompleks 7215” został napisany, pomimo zadowalających opisów starć z udziałem Szturmowców i pomimo wielu ciekawych wstawek rodem z Encyklopedii Technik Wojskowych, prostota i przewidywalność fabuły są wprost antagonistyczne do wspomnianych pozytywów.
Podsumowanie
Powieść Bartka Biedrzyckiego przeczytałem dwukrotnie. Za pierwszym razem jako przyjemną lekturę do poduszki, a za drugim podszedłem do tematu bardziej “analitycznie”. Pieniędzy wydanych na książki i czasu poświęconego na ich przeczytanie nigdy nie miałem okazji żałować i w przypadku “Kompleksu 7215” ten stan rzeczy nie ulega zmianie. Po prawdzie nie zmusił mnie on do jakichś głębszych rozmyślań i nie pozostawił u mnie odczuć takich, jak chociażby “Dzielnica Obiecana” Pawła Majki, jednak była to dla mnie zupełnie przyjemna rozrywka, połączona z jednoczesną próbą literackich zdolności Bartka Biedrzyckiego, które moim zdaniem stoją na wysokim poziomie, gorzej z ich wykorzystaniem. Być może poświęcenie większej ilości czasu na tę powieść okazałoby się korzystne, jednak nie ma co gdybać. Potencjał był ogromny, a wyszło co wyszło – ani rewelacja, ani słabizna. Po prostu lekka, przyjemna, przygodowa lektura na wieczór, dzięki której pewne grono osób zupełnie inaczej zacznie traktować przejażdżki warszawskim metrem.
A co do klimatu… cóż, to pozostaje kwestią indywidualną. Jaś potrzebuje wiele, żeby go poczuć, a Stasiowi wystarczy trochę promieniowania, kałach i kawałek mutanta. Jeśli o mnie chodzi, to mimo wszystko “Kompleks 7215” momentami pozwolił mi wkręcić się w historię, choć może to być spowodowane tym, że od czasu do czasu zdarza mi się założyć stary mundur, p-gazkę i z kamerą wcisnąć się pod ziemię prosto w odbyt diabła albo poudawać ze znajomymi stalkerów na ruinach poniemieckiej fabryki, przez co odrobinę łatwiej jest mi poczuć ten newralgiczny dla postapokaliptycznych powieści element.
Na koniec zacytuję słowa Michała Gołkowskiego, które padły podczas październikowego czatu w odpowiedzi na moje pytanie, traktujące o tym, czy w tej dziedzinie literatury może pojawić się jeszcze coś “świeżego”, czy raczej wszystko z góry jest niejako “przypisane” i porównywane do “Uniwersum Metra 2033“:
Książka jest warta tyle, ile warty jest sposób jej napisania. Pomysł to… hm, to tylko pretekst. Dobra książka jest po prostu dobra, a nawet najbardziej oklepany pomysł można pokazać w sposób porywający. Patrz: The Walking Dead. Patrz: kolejne ekranizacje sztuk Szekspira. Każdy wie o co chodzi, każdy zna zakończenie, a ludzie nadal płaczą. Michał Gołkowski
Kompleks 7215
27 sierpnia 2014
Fabryka Słów
Bartek Biedrzycki
330
postapokalipsa, science fiction
+ osadzenie historii w warszawskim metrze
+ przyjemne w odbiorze pióro autora
+ mało podobieństw z Metrem 2033 (oczywiście na tyle, na ile jest to możliwe w hermetycznym klimacie)
+ warto pamiętać, że to debiut
- zbyt pośpiesznie prowadzona i nieco przewidywalna fabuła
- mało wyraziści bohaterowie