Tak długo wałkują ten temat, że oczekiwania mogą prezorsnąć rzeczywistość i gra przejdzie bez echa. zoabczymy
Niektórzy czekają na apokalipsę, totalną zmianę praw rządzących tym światem, istne katharsis po którym świat stanie tak intrygujący jak w „The Walkign Dead” a ludzie, ostatni obrońcy ludzkości, tak interesujący jak bohaterowie „Zombieland”. Niestety tak nie będzie, apokalipsa wymiecie wszystkich mięczaków jak mrówki po oprysku Bros, ziemia przestanie być zielona a niedzielne zakupy w supermarkecie pozostaną mglistym wspomnieniem. Nie oszukujmy się, apokalipsa fajnie wygląda z pozycji wygodnego fotela z puszką zimnej coli i pilotem do sterowania światłem, temperaturą i pozycją skórzanego podnóżka.
Świat złamany na pół
W takim właśnie skrajnie dwubiegunowym świecie Marcin Strzyżewski osadza swoją postapokaliptyczną powieść o jednoznacznym tytule „Transmisja”. Mamy tutaj potrawkę zaserwowaną z rozgotowanych kontynentów Ameryki i Afryki, w zalewie radioaktywnej z domieszką mutacji i chorób. Po drugiej zaś stronie stołu mamy bardzo dobrze zachowaną Azję i Europę z tubami do błyskawicznej podróżny, highendowymi gadżetami i futurystycznymi rozwiązaniami współczesnej medycyny. Tak, świat po wojnie nuklearnej podzielił się na część upadłą, odciętą, zacofaną; oraz część bezpieczną, gdzie życie toczy się dalej. Gdzieś tam, w gorszym świecie, jakiś starzec tańczy wokół ogniska oddając cześć swoim bogom nieświadomy tego, że jakiś Azjata po drugiej stronie globu ogląda jego dupsko na wysokiej rozdzielczości ekranie.
Na Stany Zjednoczone Ameryki spadły dziesiątki pocisków z głowicami atomowymi. Wszystkie metropolie zamieniły się w oceany gruzów, a na ruinach cywilizacji zaczęło wyrastać nowe, dzikie i bezwzględne pokolenie ludzi.
70 lat po wojnie przepaść między światami stała się tak ogromna, że opowieści ze Strefy Zakazanej czytane są w codziennych gazetach jako nudne nowinki z krajów trzeciego świata, a historia tamtych lat zatarła się w beznamiętne fakty przeszłości. Inaczej sprawa ma się w strefie dawnych walk. Namiastka ludzkości, która tutaj ocalała cofnęła się praktycznie do epoki średniowiecza, żerując na pozostałościach danej cywilizacji. Dostosowali się, starając się żyć z dnia na dzień, tworząc nowe miasta, religie, twory społeczne. Odcięci od świata nawet nie mają pojęcia, że gdzieś tam daleko jest ziemia nieskalana radiacją, gdzie jedzenie wychodzi prosto ze ściany, gdzie leki są na wyciągnięcie ręki … gdzie można spać spokojnie bez obawy o własną skórę.
Niezawodny reporter
Timur Denikin, główny bohater książki, to mieszkający w Pekinie reporter portalu internetowego. Jest specjalistą od Strefy Zakazanej, gdzie podrużuje w poszukiwaniu nowinek i interesujących wątków do opisania. Jego artykuły przepełnione są szokującymi obrazami świata, którego niewielu miało możliwość doświadczyć. Pewnego dnia dostaje zlecenie nagrania reportażu z pierwszej ręki, który z czasem stanie się jego przekleństwem.
Niscy Azjaci całkiem nieźle znieśli wojnę. Poupychani w swoich mrówkowych domkach żyją nieświadomi zagrożenia, jakie kiełkuje za oceanem. Obrazy i historie jakie do nich docierają odbierane są jak serial scince-fiction. Siedząc spokojnie w swoich boksach do spania łatwo jest łykać prawdy filtrowane przez rząd. Nudny i miałki świat w jakim żyją przypomina obecne czasy, gdzie przyjemnie jest oglądać na ekranie brutalne sceny, jeśli tylko mamy możliwość w każdej chwili zrezygnowania z tej rozrywki. Niestety Tim, główny łącznik i bohater reality show nie ma takiej opcji. Musi zmierzyć się z tym paskudnym, wyleniałym światem po upadku i jego chorymi zasadami jakimi teraz się rządzi.
Łatwo jest osądzać będąc z dala od Strefy Zakazanej
Bardzo podobne odczucie miałem czytając książkę, przyjemnie przechodziłem przez kolejne stronice powieści śledząc poczynania głównego bohatera w wygodnym fotelu trzymając w dłoni przyjemnie zimną szklaneczką bursztynowego napoju. Podążałem wraz z bohaterem przez genialnie opisany świat, chłonąc opisy lokacji jak glonojad porośnięte akwarium. Autor w ciekawy sposób zwraca uwagę na nowe mechanizmy świata po upadku, które bardzo uwiarygodniają powieść. Całość została ładnie wpleciona w wartką akcję i drastyczne zwroty nastroju. W jednej chwili żartujemy z Timurem przy ognisku, w drugiej wdychamy smród rozkładających się ciał. Tim jest postacią skrojoną dość nierówno, co czyni go interesującym obiektem do przemyśleń. Może nie tyle on sam, a raczej jego decyzje. Łatwo jest oceniać, jeśli samemu nie chodziło się w czyiś butach, w tym przypadku to pseudo sandały ze starych opon.
Książka napisana jest językiem przystępnym dla większości, żeby nie powiedzieć prostym. Mimo to bardzo ładnie urozmaicona została narracja, gdzie obok klasycznej trzecioosobowej mamy relację z perspektywy pierwszoosobowej w postaci artykułów Timura oraz mailów do redakcji. Momentami można mieć wrażenie, że czytamy pamiętnik z podróży, co bardzo sprzyja immersji w świat wykreowany przez autora. Pomaga to również utożsamić się z bohaterem i zrozumieć pewne decyzje (czasami skrajne) podejmowane przez niego.
Podsumowanie
Warto wspomnieć, że “Transmisja” Marcina Strzyżewskiego to drugie dzieło w dorobku autora i można śmiało rzec, że udane. To książka inna niż pozostałe, zachodnie kreacje. Nieznana i oryginalna pozycja, po którą powinni sięgnąć fani gatunku oraz osoby lubiące książki z dobrą akcją przygodową.
„Transmisję” Strzyżewskiego wstawiłbym na półkę między surwiwalowe książki Beara Gryllsa a “Drogę” McCarthyeja, jako wciągającą historię sprytnego i wytrwałego Denikina w podróży po paskudnym świecie bezlitosnych strzępów ludzkości.
Transmisja
3 lutego 2016
Czwarta Strona
Marcin Strzyżewski
491
fantastyka, postapokaliptyczna, przygodowa z motywem drogi
+ ciekawa postać głównego bohatera
+ z kamerą wśród zwierząt
+ bardzo ciekawie i wiarygodnie przedstawione różne mechanizmy funkcjonowania miast i wiosek, jak i zależności między nimi
+ epilog
- momentami banalne dialogi
- czy po odpaleniu serii atomówek reszta świata nie pogrążyłaby się w ciemnościach?
Mamy odpowiedź autora zamieszczoną na jego FB (Książki Marcina Strzyżewskiego) odnośnie tego: czy po odpaleniu serii atomówek reszta świata nie pogrążyłaby się w ciemnościach?
Cytując za Książki Marcina Strzyżewskiego:
“Odpowiedź z Wikipedii: Z komputerowej symulacji wykonanej w 2011 roku przez NASA wynika, że nawet lokalna wojna atomowa z użyciem 100 głowic atomowych (0,03% potencjału nuklearnego świata), obniżyłaby globalną temperaturę o 1,25 stopnia, a lokalnie w Europie, Azji i na Alasce nawet o 3-4 stopnie. Zmniejszyłyby się też o 10% opady deszczu i śniegu, co spowodowałoby ogólnoświatową klęskę głodu. Klimat wróciłby do stanu pierwotnego po 10 latach.
Innymi słowy, Chińczycy i Rosjanie w świecie Transmisji dzięki symulacjom wiedzieli, na ile atomu mogli sobie pozwolić;-)”